Sławek Zawadzki, założyciel giełdy Kanga, podważa nasze wyobrażenia o luksusie. W rozmowie z nami opowiada o tym, jak zrezygnował z własnego samochodu na rzecz swobody podróżowania i dlaczego wierzy, że przyszłość finansów leży w kryptowalutach.
Panie Prezesie, co skłoniło Pana do wejścia na rynek kryptowalut i blockchain? Jakie były początki Pana kariery w tej branży?
Sławek Zawadzki: Nie ma tutaj niestety niczego romantycznego, chociaż bardzo bym tego chciał. Od 2009 roku prowadziłem biznes związany z wytwarzaniem oprogramowania dedykowanego. Była to moja pierwsza działalność, która nauczyła mnie bardzo wiele, jednocześnie jednak mocno poturbowała. Były to wzloty i upadki. Po kilku latach zrozumiałem, że muszę zmienić model prowadzenia firmy.
Charakter mojej działalności był typowo usługowy, nie miałem swojego produktu, czegoś, w co mógłbym inwestować i w oparciu o to budować wartość swojej firmy. Problem polegał jednak na tym, że aby utrzymać płynność w organizacji, musiałem przyjmować kolejne zamówienia i na nich się skupiać, pilnować rentowności, relacji z programistami i relacji z klientami. Byłem zniewolony. Na przełomie 2016 i 2017 roku upadłem, stając się pariasem na trójmiejskim rynku IT.
Ważyłem wówczas co zrobić, czy pójść do pracy „na etat”, czy ponownie próbować swoich sił w biznesie. Spotykałem się wówczas z różnymi osobami, z różnych branż i obszarów społecznych. Jedną z nich był mój obecny wspólnik – Łukasz Żeligowski. Okazało się, że działał on już na rynku kryptowalutowym od jakiegoś czasu i to on mnie zainteresował tym obszarem; po kilku miesiącach zaproponował mi wspólne budowanie giełdy kryptowalut. Takie są właśnie początki Kangi…
Jest Pan zwolennikiem bitcoina jako przyszłości systemu finansowego. W jaki sposób widzi Pan współistnienie kryptowalut z tradycyjnym systemem bankowym w ciągu najbliższych 10 lat?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, spróbujmy dokonać inwentaryzacji kilku ważnych aspektów, pozornie ze sobą niezwiązanych, a następnie podejmiemy się próby syntezy.
Po pierwsze – do niedawna kryptowalutami interesowała się określona frakcja inwestorów. Co prawda była ona niejednorodna, jednak można było w niej rozpoznać pewne cechy dominujące, np. nieufność wobec systemu bankowego, wrogość wobec postępującej inwigilacji aparatu państwowego, przekonanie, że za kryzysy finansowe (np. kryzys z 2008 roku) odpowiadają politycy i rządzący.
Po drugie – (również) do niedawna świat wielkich finansów nie tylko nie interesował się kryptowalutą, ale wręcz podważał jej fundamenty i zasadność istnienia. Larry Fink, prezes największego na świecie funduszu inwestycyjnego Black Rock, jeszcze w 2017 roku określał bitcoina jako “indeks prania brudnych pieniędzy”. Ten sam Larry Fink jest dziś orędownikiem i apologetą głównej kryptowaluty. Pewnym potwierdzeniem tego zjawiska jest polskie podwórko. Od 30.12.2024 roku w każdym państwie UE musi funkcjonować urząd, który będzie nadzorował rynek walut wirtualnych. W Polsce takim urzędem będzie Komisja Nadzoru Finansowego, która otwarcie zniechęcała do jakichkolwiek inwestycji kryptowalutowych, jednocześnie wysyłała sygnały do nadzorowanych banków, że niewskazane jest, aby te współpracowały z giełdami kryptowalut.
Po trzecie – od stycznia 2024 bitcoin został zaproszony na Wall Street. Inwestorzy mogą lokować swój kapitał w tzw. ETFach bitcoinowych. W praktyce oznacza to, że można kupić ekspozycję na walutę wirtualną, ta ekspozycja jest reprezentowana przez jednostkę ETF. Cena takiej jednostki podąża za ceną bitcoina. Ale uwaga – pomimo, że jest to zabezpieczone bitcoinem, to ja jako inwestor nie mam do niego dostępu. Mogę tylko kupić lub sprzedać, ale nie mogę wypłacić.
Po czwarte – wchodzi coraz więcej regulacji kryptowalutowych, z których najbardziej pełna jest europejska – MiCA. Jest ona bardzo kompleksowa, w mojej ocenie ponadnormatywna. Nakłada ona na giełdy kryptowalut bardzo duże obciążenia. Jednocześnie przepisy towarzyszące MiCA uniemożliwiają anonimowe inwestowanie w kryptowaluty, coś, co dla antysystemowców, o których wspominałem, jest sprawą kardynalną.
Dochodzimy zatem do sytuacji, w której świat banków i wielkich finansów, wcześniej wrogi kryptowalucie, zaczyna ją przejmować, jednocześnie wykluczając z niego tych, którzy o nią wcześniej walczyli. Mówiąc zatem o przyszłości widzę dwa scenariusze. Pierwszy: kryptowaluta będzie oferowana przez banki i fundusze inwestycyjne dla szerokiego grona inwestorów, wcześniej niezainteresowanych inwestycjami w waluty wirtualne. Temu procesowi będzie towarzyszyć postępująca regulacja. Drugi: będzie funkcjonował pozasystemowy obrót kryptowalutą. Mówiąc pozasystemowy mam na myśli taki, który nie jest realizowany przez banki. Tak odbywało się to dotychczas. Banki, wykorzystując swoją pozycję, wymuszą na ustawodawcy penalizację tego obrotu; będzie on jednak funkcjonował.
Jak widzi Pan przyszłość kryptowalut w kontekście zielonej transformacji? Czy rozwiązania blockchain mogą wspierać zrównoważony rozwój?
Oczywiście, że tak. I nie potrzeba do tego żadnych regulacji, ponieważ na straży ograniczenia energii potrzebnej do utrzymania sieci bitcoin stoi coś więcej niż regulacje i przepisy… mowa o ludzkiej chciwości i chęci maksymalizacji zysku.
Tzw. górnicy bitcoina inwestują w komputery nazywane koparkami i w prąd potrzebny do ich zasilania. W zamian za to otrzymują jako swoje wynagrodzenie bitcoina. Im bardziej wydajne urządzenia, tym większy będą mieli przychód, jednocześnie im tańszy prąd, tym większy zysk. To właśnie górnicy są siłą napędową do inwestowania w nowe technologie i poszukiwania takich rozwiązań energetycznych, które będą kosztowały ich najmniej.
Warto pokusić się tutaj o inną dygresję – dziś centra obliczeniowe związane ze sztuczną inteligencją zużywają gigantyczną ilość energii, ale debata o szkodliwości AI dla środowiska w ogóle nie jest podnoszona. Ciekawe, dlaczego…
Jak zdefiniowałby Pan luksus w swoim życiu i w kontekście współczesnego biznesu?
Chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią. Przyznaję, że wcześniej nie zadawałem sobie zbyt wielu pytań a propos tego, czym wg mnie jest luksus. Bo czym jest? Czy o luksusie decyduję ja sam – że coś jest dla mnie luksusowe; czy też decydują o tym struktury zewnętrzne, opinie innych ludzi, moda, powszechnie przyjęty standard luksusu.
Nie mam swojego samochodu, już od wielu lat. Nie chcę mieć. Jestem wielkim entuzjastą car sharingu, taksówek, komunikacji publicznej. Kiedy rano wyjeżdżam do Warszawy (mieszkam w Gdańsku), jestem wolny co do tego, jak wrócę i kiedy wrócę. Może będę wracał pociągiem, może polecę samolotem, może wynajmę w stolicy samochód, który porzucę w Gdańsku, a może po prostu zostanę w Warszawie na noc.
To dla mnie jest luksus, ta swoboda. Posiadanie własnego auta kojarzy mi się z dbaniem o nie, serwisowaniem, problemami z parkowaniem, staniem w korkach. Dla mnie luksusem jest to, że te sprawy nie zajmują mojej głowy; że jestem wolny. W tej sytuacji kieruje mną głos wewnętrzny, który dba o mój komfort intelektualny i fizyczny; lekceważę tutaj opinię zewnętrzną, która oczekuje ode mnie posiadania auta i to „luksusowego”.
Z drugiej strony lubię przykuwać uwagę. Tak, wiem – jest to gadzie. A jednak! Czuję, że w tej sposób spełniam rolę, która została mi powierzona. Dobrze mi, gdy jestem dobrze ubrany, gdy na ręku mam dobry zegarek (drogi, wcale nie musi być praktyczny), gdy mam właściwie przystrzyżony zarost. Czuję się wówczas pewnie i mam przekonanie (a przynajmniej wierzę w to), że jestem dobrze odebrany. Czy to jest luksus?
Dalej – kiedy myślę o swoim domu, miejscu, gdzie mieszkam, gdzie śpię, to stwierdzam, że daleko mu do Wersalu. Nie wiszą u mnie dzieła sztuki, nie ma kominka, fajnego telewizora (to inna historia, wiele lat temu wyrzuciliśmy telewizor, bo się zepsuł i dobrze nam tak). Kiedyś zastanawiałem się nad tym, dlaczego tak małą wagę przykładam do swojego domu i wydaje mi się, że udało mi się ujawnić właściwą odpowiedź… Ja i moja rodzina nie jesteśmy domatorami, każdy z nas prowadzi aktywny tryb życia poza domem, który ostatecznie pełni funkcję sypialni. Jest mi w nim dobrze i wygodnie.
W końcu: kiedy podróżuję, służbowo, na większe odległości, to lubię podróżować pierwszą klasą. Dlaczego? Bo jest to dla mnie wygodne, chcę ograniczyć zmęczenie, które będzie mi towarzyszyć podczas zmiany samolotów, przesiadywania na lotniskach itd. Zdarzyło mi się kilka razy wracać z drugiego końca świata czterema samolotami. To męczy. Wyższa klasa lotu, odpowiedni salonik na lotnisku optymalizują koszty energetyczne podróżowania.
Kończąc zatem rozważania stwierdzam, że dla mnie luksus to właśnie wygoda, rozumiana według kanonu, który sam zdefiniowałem.
Jakie rady dałby Pan młodym przedsiębiorcom, którzy chcieliby rozpocząć działalność w branży fintech lub kryptowalut? Jakie kluczowe umiejętności są dziś potrzebne?
Po pierwsze zacząłbym od zdania: „Dziękuję Ci za to, że zdecydowałeś się zostać przedsiębiorcą. To dzięki takim ludziom jak ty nasza cywilizacja ma szansę posuwać się do przodu”. Wierzę w to, że za bogactwem narodów stoją ludzie przedsiębiorczy, a nie wielkie korporacje, którym państwo zapewnia monopol lub gwarantuje popyt. Następnie za Winstonem Churchillem (chociaż trochę sparafrazowanym) powiedziałbym: „Najpierw nastaw się krew, pot i łzy. Daj sobie prawo do porażki.
A gdy już upadniesz, chwilę odczekaj, otrzep kurz i ponownie próbuj. W końcu się uda!” Jeżeli planujesz uruchomić działalność w jakiejkolwiek branży technologicznej, musisz posiadać kompetencje technologiczne lub mieć wśród swoich wspólników osobę techniczną i to z doświadczeniem.
Moja praktyka pokazuje, że często startupy technologiczne upadają z powodu nielojalności pierwiastka technicznego lub jego niekompetencji. Pamiętaj przy tym, że biznes, zwłaszcza startup, musi być prowadzony ponad Twoje i Twoich wspólników możliwości. Nie da się rozkręcić biznesu, który zaskoczy innych i w końcu stanie się rentowny, jeżeli nie będzie to Twoje główne zajęcie. Mówię o tym, ponieważ często spotyka się ludzi, którzy pracują na etacie i łudzą się, że uda się im zrobić interes po godzinach. Nie! Nie uda się.
Jako zapalonemu podróżnikowi, jak udaje się Panu łączyć intensywną pracę nad rozwojem Kanga Exchange z czasem na eksplorowanie świata? Czy podróże pomagają Panu znaleźć równowagę?
Turystyka, krajoznawstwo, podróżowanie to bardzo ważne obszary w moim życiu. Lubię tzw. „city break”, lubię kolekcjonować wizyty w ciekawych muzeach czy galeriach sztuki, przepadam za różnymi formami turystyki kwalifikowanej (od chodzenia po górach po jazdę na rowerze na długie dystanse, na geocachingu kończąc). Nie mam jednak czasu na aktywne uprawianie turystyki, dlatego planuję pewne wydarzenia z dużym wyprzedzeniem (np. weekendowy wypad w góry muszę zaplanować przynajmniej 60 dni wcześniej).
Ale zawsze jak udaje mi się wyjechać w góry, odwiedzić nowe miasto, czy po prostu przejechać na rowerze kolejne 100 kilometrów, to czuję szczególny napływ energii. Czuję się w jednym momencie zmotywowany, zainspirowany i usatysfakcjonowany. Jestem wdzięczny również za to, że praca w Kandze daje mi możliwość podróżowania i odkrywania świata. Jednak to, co jest moim świętym zwyczajem to właśnie sierpniowa podróż – jestem tak dogadany ze wspólnikami, że mam na nią przestrzeń. Przygotowuję się do niej przez cały rok.
Za każdym razem ta podróż jest inna – zarówno jeżeli chodzi o formę, jak i o obszar. Zwiedziłem duży kawałek Europy camperem, objechałem rowerem Polskę dookoła, udało mi się z rodziną oblecieć świat w ciągu miesiąca, czy też przejechać pociągiem całą Eurazję w ciągu pięciu tygodni. Do tych podróży przygotowuję się przez cały rok, czytając, zdobywając wiedzę, planując. Podczas każdego wypadu powstają w mojej głowie kolejne pomysły; przy czym jak rodzą się w mojej głowie, to myślę: „Nie, to nie jest możliwe” i za rok okazuje się, że to jednak było możliwe…
Czy podczas swoich podróży miał Pan okazję zaobserwować różnice w podejściu do kryptowalut i technologii blockchain w różnych krajach? Jakie regiony wyróżniają się pod tym względem?
Podział na regiony jest problematyczny, choćby z tego względu, że na bardzo rozwiniętym rynku kryptoaktywów może zaktywizować się regulator, który wprowadzi przepisy dławiące lub eliminujące. Gdyby zadano mi to pytanie 10 lat temu, powiedziałbym, że Polska była jednym z najbardziej rozwiniętych państw Europy w zakresie rozwoju i wdrażania zdobyczy kryptowalutowych. Dzisiaj, głównie ze względu na ostracyzm środowiska regulacyjnego i bankowego, oraz brak właściwej koncentracji sił politycznych na wsparciu rynków krypto, jasno musimy powiedzieć, że jako Polacy straciliśmy dziejową szansę na bycie kryptowalutowym hubem Europy.
Z szansy kryptowalutowej zdają się dziś korzystać m.in. państwa o dużym rozwarstwieniu społecznym (np. Indie, pomimo braku przychylności tamtejszej władzy) lub o wysokiej inflacji (np. Argentyna, gdzie obywatel zaczęli się rozliczać w bitcoinie, aby unikać obciążeń inflacyjnych). Widzimy również ciekawy ruch w USA, ETFy kryptowalutowe zbierają kapitał o od inwestorów „niekryptowalutowych”. Widzimy konkurencję trzech azjatyckich miast – Dubaj, Singapur i Hongkong, które walczą o to, by zostać stolicą krypto na największym kontynencie świata. A w Europie? Jakie państwa walczą o status krynicy kryptowalut? Żadne! Duch regulacji i biurokracji zabija duch jakiejkolwiek przedsiębiorczości. Dziś liczy się przepis, urzędnik i myślenie defensywne. Właśnie dlatego jeszcze nie dolecieliśmy na Marsa i ciągle nie odnaleźliśmy szczepionki na raka. Ale to już temat na inną rozmowę…
Sławek Zawadzki – CEO platformy Kanga, która dostarcza narzędzia do obrotu walutami wirtualnymi, m.in. giełdę kryptowalut czy sieć partnerskich, stacjonarnych kantorów. Przedsiębiorca, entuzjasta kryptowalut, podróżnik. Od ponad 15 lat z pasją zgłębia świat fintech i blockchaina. Wierzy w Boga, technologię i w relacje z klientem. Wyjaśnia w prosty sposób skomplikowane idee zarówno jako prelegent na uczelniach jak i na polskich i zagranicznych konferencjach. Stara się zjednać świat walut wirtualnych ze światem walut tradycyjnych występując na wydarzeniach branży finansowej, m.in. dla GPW czy na Forum Bankowym. Za granicą dzielił się swoimi ideami na scenach m.in. w Rzymie, Malcie, Bostonie, Berlinie i na Filipinach.
Inspirujące!